PINTA A Ja Pale Ale
PINTA A Ja Pale Ale,
ocen: 12 |
Nazwa: | PINTA A Ja Pale Ale |
Browar: | Browar Pinta, Browar Zarzecze |
Voltaż: | 4.5% |
Rodzaj: | American Pale Ale |
Opis producenta: | American Pale Ale 12,0. Skład: słody Weyermann: pale ale, diastytyczny jęczmienny, Caraamber; chmiele: Columbus (USA), Chinook (USA), Cascade (USA), Simcoe (USA); drożdże Fermentis Safale US-05. Piwo pasteryzowane. Niefiltrowane. Ekstrakt: 12% wag. Alkohol: 4,5% obj. Wartość IBU: 41. Pale Ale w wersji amerykańskiej (APA) to prawdopodobnie najbardziej pożyteczna odmiana jasnego piwa górnej fermentacji. Wyraźna, aczkolwiek nieprzesadzona goryczka. Odczuwalna, ale ułożona podbudowa słodowa. Oraz przede wszystkim bujny aromat amerykańskiego chmielu. Przy tym umiarkowana ilość alkoholu, żeby cieszyć się APA jak najdłużej. PINTA a ja pale ale. A Ty? |
Rypnij recenzję
Zaloguj się aby dodać recenzję.
Kolor ciemnożółty – mętny. Piana – wysoka, szybko opadająca, ale pozostawia ładny lacing. Aromat z butelki – ładne chmiele amerykańskie (owoce, w tym głownie słodkie i trochę gorzkiego grejpfruta). Ze szkła mniej intensywne – troszkę bardziej orzeźwiające cytrusy. W obydwu pojawia się lekko nuta leśna. W smaku nie ma szału. Dominuje goryczka, nie ma prawie owoców, za to jest klimat leśny – żywica, iglaki. goryczka także w stylu żywicznym. Brakuje tych cytrusów i owoców. Brak podstawy słodowej. Są lepsze piwa Pinty.
Wygląd: Kolor lipowego miodu. Delikatnie zamglone ze średnio obfitą śnieżnobiałą pianką. Piana dość szybko zanikła do lekkiego, ale długo utrzymującego się kożucha na powierzchni. Oblepiła też ściany naczynia.
Aromat: Zdecydowanie żywica i iglaki. Do tego nieśmiało pokazuje się nieco cytrusowych aromatów. Poza tym obecne również nuty maślane i przez moment lekko kanalizacyjne.
Smak: Początek słodowy, nieco czuć skórkę chleba, ale bez większych atrakcji. Dalej goryczka z nutami żywicy i cytrusów. Jest zdecydowana, ale niezbyt mocna. Nie zalega również zbyt długo w ustach. Wysycenie średnie, czuć gryzienie bąbelków w język.
Ogólne wrażenie: Po prostu zwyczajne Jasne Ale z amerykańskim chmielem. Nie wyróżnia się niczym szczególnym, niczym nie zaskakuje. Od tak do ugaszenia pragnienia, bo większej głębi tu nie odnajdziemy.
Jako 40-te piwo skonsumowane z myślą o wrażeniach przekazanych na stronę wybrałem propozycję PINTY. Czy warte było zachodu? Zobaczymy. Ale najpierw wąchniemy bo od tego lubię rozpoczynać całą sprawę. Pierwsze wrażenia zapachowe to przede wszystkim bukiet owoców tropikalnych, z których prym wiódł grejpfrut, do tego jeszcze nuta karmelowa i słodowa, co jeszcze bardziej podkreśliło przelanie do kufla. Piana wyskoczyła dosyć, dosyć, gęsta i puszysta, osadziła się na kuflu. W smaku czuć grejpfruta, słodkość się również gdzieś kołacze. Goryczka nie jest jakaś przesadnie nachalna, ale czy w tym wypadku to tak bardzo dobrze, mogłoby ją bardziej czuć. Przez niską zawartość alkoholu piwo pije się przyjemnie, ale to co obiecywał węch, niestety nie do końca znalazło spełnienie w samym smaku – napisano już o tym wcześniej, gdzieś albo z braku, w innym miejscu nadmiaru, zastosowanych składowych, piwo nie ujawniło pełni swoich możliwości i potencjału. Mistrzostwa świata nie ma, ale klapy również, ot tak pośrednio bym to piwo ulokował. PINTA pozostaje dla mnie wciąż browarem nie określonym, aczkolwiek o znanym i słyszanym statusie i znaczeniu. Dotychczasowe przygody nie dały pełni szczęścia (może i dobrze), co zachęca do dalszych poszukiwań.
Szkoda, wielka szkoda. Jedno z niewielu piw Pity, co do których mam małe „ale”. Generalnie rzecz biorąc coś mi w nim nie pasuje. Niby wszystko na miejscu, lecz chyba nie tego szukałem. Szkoda. Mi nie podeszło, lecz każdy winien spróbować. Radzę.
Bardzo pijalne piwo, jest chmielowo, chociaż czuć też karmel. Faktycznie jak dla mnie English Pale Ale bardziej niż APA, ale ogólnie smaczne 🙂
Jeden z moich ulubionych stylów piwa, jest aromatycznie, chmielowo, z goryczką i pianą. Tylko pić 🙂
Sensowna APA
Bez omdleń ale i tak się wybija na tle ostatnio prezentowanej szarzyzny w tym stylu. Ciężko coś odkrywczego napisać o tego typu piwach gdyż w smaku była to po prostu dość goryczkowa ale sensowna APA. Wypijalna i niezła, z fajnym cytrusowym aromatem w zapachu i świetną zbitą czapą z piany. Tylko i aż tyle. Można szarpnąć bez obaw.
Kolor złocisty, opalizujący. Piana niemal biała z drobnych pęcherzy utworzyła gęsta czapę, która z czasem opadła do małej warstwy, pozostawiając ślad na szkle.
Aromat słodowo-chmielowy. Szczerze – nie jest wybitnie „amerykański”, choć w tle czuć aromaty owoców typu mango, jest też żywiczka. W smaku też szału nie ma. Słaba baza słodowa nie kontruje mocnej goryczki, nieco zalegającej na języku i podniebieniu. Nuty chmielowe są wytrawne – grejpfrutowe i w tle – ziołowe. Wysycenie niezbyt wysokie i niski alkohol ratuje sytuację. Lekka kwaskowość nadaje rześkości i sprawia, że piwo daje się wypić z umiarkowaną przyjemnością.
Najsłabszy tytuł Pinty, jaki piłem a i tak dla średniaków wzór godny do naśladowania.
„Dobra nie ma bum bęc trata tata…”, jak to rymował Tede za swoich najlepszych czasów. Od jakiegoś czasu piłem same jakieś popłuczyny koncernowe, więc stwierdziłem, że należy w końcu sięgnąć po coś godnego WBN (Wielki Brat Nachmielony 😉 ). Z grubej rury uderzyłem w amerykański chmiel od PINTY. Piana z początku nie zapowiadała nic dobrego, ale jak przestałem lać po ściance to wybiła do szczytu kufla i delikatnie ponad. Opada dość powoli i zostawia kilkumilimetrowy kożuch do samego końca. Barwa jasnego złota jest delikatnie zmętniona. W zapachu mocno atakuje intensywny chmielowy aromat z subtelnym owocem w tle. Dalej już jest tylko lepiej, świetna chmielowa gorycz kontrowana lekkim słodkawym owocem. Świetna APA o trochę zbyt małej mocy, jak dla mnie, ale i tak 8,5 się należy.
Solidne
Piana bardzo fajna. Długo się utrzymuje i zostawia niezły lacing. W zapachu czuć aromatyczne chmiele. I to wyraźnie – jest fajnie. W smaku rześkie i czuć też cytrusy i chmiele – ale nie bardzo wyraźnie. Do tego lekko kwaśne. Na końcu wchodzi gorycz. Wyraźna ale taka jednowymiarowa. Niezłe ale jakiegoś szału nie ma. Coś między 6 a 7. Podciągnę pod 7 z miłości do PINTY.
Pinta „a ja pale ale” to istna świeżynka i udało mi się ją dosłownie godzinę temu zakupić. Także w Internecie nie ma o niej prawie żadnych informacji, więc jestem jednym z pierwszych recenzujących.
Piwo odpoczęło w lodowce pół godziny, gdyż dłuższy pobyt w chłodzie mógłby zakłócić odczuwalność smaków, a w temperaturze pokojowej piwo tak naprawdę pokazuje wszystkie swoje plusy i minusy. To niestety ma więcej tych drugich.
Pierwsze co rzuca się w oczy po nalaniu „a ja pale ale” do szkła to spore wysycenie. Ledwo napełniłem 1/3 szklanki, a piana podeszła mi do samej góry. Właściwie przez cały czas nitki drobnych bąbelków buzują w szklance, nawet jeśli zbliżamy się ku końcowy. Piwo nie jest klarowne, nieco mętne z wyraźnie złocistą barwą. Piana biała, ziarnista pozostawia wspaniałą firanę na ściankach szklanki.
Nosem wyłapałem delikatną nutę żywiczną, odrobinę cytrusów, ale przede wszystkim sporo słodkich nut kojarzących się z owocami egzotycznymi. W pewnym momencie zaczęła mi wręcz dominować nuta znana z cukierków Alpen Liebie. No słodko.
W smaku niestety jest już gorzej. Czuć sporą goryczkę, mimo że IBU wynosi zaledwie 41, ale oczywiście jest to dla mnie na plus, gdyż uwielbiam mocno doprawione IPA. Niestety poza tą dominującą goryczą, jest tu dosłownie jak w polskiej komedii romantycznej z ostatnich lat – nie ma w tym nic fajnego. Ot gdzieś tam merda nas po kubkach smakowych odrobina leśnych, żywicznych aromatów, może jakaś delikatnie słodowa nuta i zasadniczo na tym koniec. Żadnej głębi i żadnej puenty. No polski kabaret!
Nie uwiodło mnie w „a ja pale ale” nic, ale to kompletnie nic. I niestety Pinta znowu utwierdziła mnie w przekonaniu, że poza może trzema-czterema ich piwami, które są wybitne, reszta dryfuje po morzu przeciętności.