Guinness Draught (Irlandia)
Guinness Draught (Irlandia),
ocen: 15 |
Nazwa: | Guinness Draught (Irlandia) |
Browar: | Guinness |
Voltaż: | 4.2% |
Rodzaj: | Ciemne, porter, irlandzkie |
Opis producenta: | Swirling clouds tumble as the storm begins to calm. Settle. Breathe in the moment, then break through the smooth, light head to the bittersweet reward. Unmistakeably GUINNESS®, from the first velvet sip to the last, lingering drop. And every deep-dark satisfying mouthful in between. Pure beauty. Pure GUINNESS®. |
0.5l, ciemne, Guinness, Guinness Draught (Irlandia), Irlandia, irlandzkie, porter, zagraniczne, zwykłe
Szturchnij recenzję
Zaloguj się aby dodać recenzję.
dobry ale płytki. gdyby to, co czuć na początku, trwało dłużej, to byłoby wyśmienicie. ale cały smak ginie niezwykle szybko. jak na taką markę to wręcz szokujące doznanie. jakby piwo było rozwodnione. na plus bardzo fajna kremowa kołderka, która pozostaje praktycznie do końca degustacji.
Guinness draught – legendarne piwo, fajny ciemny kolor i genialna piana w aromacie kawa i słody palone, piłem kiedyś w uk. pije dziś w domu i smak taki sam (to piwo zakupione na wyspach) jest wodniste i trochę takie płaskie. Wizualnie piękne pachnie delikatnie i subtelne jest wytrawnie, w ciemno oceniając smak powiedziałbym że trochę słabo ale co z tego to legenda przy najbliższej wizycie na wyspach i tak znowu go kupie i wypije ze smakiem.
Kolor niemal czarny klarowny. Piana beżowa z drobnych pęcherzyków, bardzo drobnych, sztywna, długotrwała.
Aromat palonych słodów, kawy, bardzo wytrawny, delikatny, niezbyt intensywny. Chmielów brak.
W smaku wodniste, znów prym wiodą kawowe nuty, prażone i palone zboża. Goryczka minimalna, palona. Bez alkoholu w odczuciach. Wysycenie wysokie.
Piwo jest jednowymiarowe, trochę nudne nawet. Najlepiej prezentuje się wizualnie, zwłaszcza piana. Przyjemny delikatny zapach, a doznania wieńczy płaski i wodnisty smak.
A do mnie dzień Św. Patryka przyszedł z opóźnieniem, jak swojego czasu wszystko co z zachodu do Polski. Opóźnienie nieduże bo tylko jednodniowe, co świadczy, że już naprawdę można powiedzieć, że jesteśmy w Europie. No dobra, nie będę się tu za bardzo rozwodził, od razu przechodzę do rzeczy. Kolor, jak przystało na portera, czarny jak smoła. Piana nie tworzy się wysoka, bo maksymalnie na jednego palucha, ale za to w przepięknym beżowym kolorze, do tego mega gęsta i w praktycznie nie zmienionej postaci pozostaje do samego końca. Jeśli chodzi o zapach to jest on obłędny, połączenie kawy z mlekiem z ciemną ale niezbyt gorzką czekoladą. Sam smak już niestety trochę zawodzi, jest zbyt subtelny, jak dla mnie. Poza tym nie mogę nic zarzucić, piwo jest gorzkie, z wyczuwalnym posmakiem karmelu, kawy i czekolady, ale za mało intensywnym. Prawdę mówiąc odczuwałem jakby było rozwodnione. Wydaje mi się, że z dwóch Guinness’ów dostępnych na naszym rynku, zdecydowanie lepiej wypada ten drugi – Original.
Bez fajerwerków, ale szacun
Trudno mi się odnosić do absolutu z wysp, gdyż delektowałem się tym trunkiem w jednym z naszych multitapów, i ciężko mi zakładać, że sprowadzają oryginał z Irlandii. Uprzedzam więc, iż wrażenia będą się sprowadzały raczej do piwa rozlewanego u nas. Więc tak. Piana należała do najgenialniejszych z jakimi miałem do czynienia. Nie dość, że dziko gęsta, to jeszcze, choć na niedużym, ale stałym, uczciwym poziomie, trzymała się szokująco długo. Nie mogłem wyjść z podziwu. Klasa światowa. Powonienie to konglomerat kawy i palonego. Smak uderzał dość intensywną nutą aby po chwili spłynąć w subtelniejsze tony. Najsłabszym jego elementem okazała się jego struktura. Jak dla mnie piwo totalnie jednowymiarowe. Intensywne, klasyczne, bardzo wytrawne, ciemne piwo, jednak strasznie monotonne i płaskie. Smakowało, a niektóre jego składowe wzbudziły podziw (piana), niemniej o maślane oczy nie przyprawiło. Tak czy inaczej mus pohańbić przełyk choć raz w życiu. Z pewnością warto.
Mistrzostwo Świata
Polowałem, polowałem i wreszcie trafiłem na „Gienka” ku mojemu wielkiemu zdziwieniu w moim lokalnym Kauflandzie, gdzie był wystawiony w 4-pakach. Z nieskrywaną radością wkładałem puszkę do koszyka i z takąż samą ekscytacją przystępowałem do otwierania piwa. Właściwie to była z tego mała ceremonia ale to już może pominę. Dzień wcześniej poczytałem i obejrzałem to i owo na temat tego dry stout-a więc wiedziałem już o co kaman z Widgetem w puszce itd. No więc teraz już po wszystkim przyznam, że nie wiem jak opisać do piwo. Dlaczego?? Bo Guinness nie jest dla każdego, tzn. jest ale nie każdy go polubi. Napiszę więc może poprostu co czułem w trakcie popijania tego piwa. W zapachu….no właśnie to piwo prawie wcale nie pachnie. Może coś tam czuć przez pianę, jakąś chmielową nutę. W smaku natomiast to jest coś czego nigdy wcześniej nie doświadczyłem pijąc piwo. Jest wodniste i całkowicie wygazowane….i takie właśnie ma być, tak właśnie smakują dry stouty nasycane azotem bo właśnie po to jest ten Widget w puszce. Azot daje też fajny wizualny efekt po przelaniu piwa ale to trzeba zobaczyć na własne oczy. Wracając do smaku; wyczuwalna goryczka, nie pozostawiająca jakiegoś specjalnego posmaku. Gdzieś tam w tle lekko czuć nuty palone. Piana?? Piana w Guinnessie wymaga osobnego akapitu. Jest GENIALNA. Dzięki temu całemu azotowi jest bardzo, bardzo drobna i zostaje praktycznie w tej samej objętości do samego końca, mało tego była nawet wówczas gdy już w opróżniłem kufel z napitku. Coś pięknego. Dla mnie ciemne piwo nierozerwalnie kojarzy się z beżową, drobną wręcz kremową pianą. Tutaj mam to wszystko na całym dystansie, aż szkoda było płukać kufel pod następne piwo, które miałem tego wieczoru na liście. Jeśli irlandzki pubowy „Gienek” jest jeszcze lepszy to już wiem gdzie się wybiorę podczas któregoś z urlopów.
Najgorsze piwo jakie piłem, spróbowałem po namowie kolegów z pracy, ochyda, kompletnie nie moje bajka.
Nie gustuję w ciemnych piwach, więc Guinness’a piłem raz w Amsterdamie, bo akurat to mieli w pubie. Powiem nawet, że mi bardzo smakowało, ale może to kwestia zjedzonego chwilę wcześniej Space Cake i spaceru po Dzielnicy Czerwonych Latarnii 😉 W każdym razie było naprawdę OK, więc ocena wysoka, mimo że normalnie nie będę tego pił. Z tego co pamiętam to tylko cena była dość wysoka (ale nie umiem tego teraz podać konkretnie – może to też kwestia kraju, nie wiem ile stoi w Polsce).
Całkowicie zgadzam się tutaj z przedmówcą, że nie piłem w Polsce tak dobrego Guinnessa jak w Irlandii ! Przyznaję jednocześnie, że to u nas też nie jest najgorsze, bo w Rosji moim zdanie jest nie do picia i nigdy nie kupujcie Guinnessa wyprodukowanego w Rosji, a takie często są w sprzedaży w sieciach handlowych !!
Esencja piwa
Moje ulubione piwo. I na tym mógłbym w zasadzie skończyć. Mógłbym, ale tego nie zrobię. Choć żaden ze mnie malarz, postaram się przedstawić Wam pewien obraz. Dublin, jedna z niewielkich uliczek gdzieś w regionie Temple Bar. Irlandzki pub. Prawdziwy, tradycyjny irlandzki pub. Już od progu czuć zapach piwa. TEGO piwa. Wnętrze – jak to w tego typu pubach – ozdobione drewnem, pełne starych butelek, plakatów, etykiet itp. Do tego na poły zaciemnione tak, że w rogach sali można siedzieć w półmroku – mimo że jeszcze nie minęło południe, a dzień całkiem słoneczny. W tle gra muzyka. TA muzyka. Tradycyjne irlandzkie dźwięki przyjemnie sączą się z głośników – to smętnie, to nieco weselej. Za barem uosobienie irlandzkiego barmana, tudzież po prostu – barmana. Łysiejący osobnik, około 50-tki, który choć wzywż nie rośnie już od dekad, to wszerz – i owszem. Oprócz mnie w sali jeszcze kilka osób: 2 starszych panów zaangażowanych w rozmowę, 1 starsze małżeństwo czytające gazety, a za barem para młodych osób (ok. 25-30) konwersujących z barmanem. Choć dopiero zbliża się południe, nie jest to niezwykły widok w irlandzkich pubuch. Podchodzę do baru i zamawiam TO piwo. Barman powoli nalewa brunatny, gęstawy płyn. Gdy szklanka jest napełniona płynem i dość znaczną ilością kremowej piany, piwo odstawiane jest na bok – aby się osiadło. Powoli barwa piwa się zmienia. Zaczynając od dołu staje się coraz ciemniejsze, praktycznie czarne, a pianka maleje. Barman uzupełnia powstałe wolne miejsce w kuflu i podaje mi piwo. Idę do zaciemnionego rogu sali. Siadam. Podnoszę kufel, sączę powoli pierwszy łyk i… jest mi dobrze.
Może kiedyś napiszę o tym genialnie zbilansowanym, wyrazistym smaku, specyficznej gęstości płynu czy niepodważalnej piance… Póki co jednak kończę. Dla mnie Guinness to nie tylko samo piwo, to całe doświadczenie obcowania z irlandzkim piwem, w irlandzkim pubie, wśród Irlandczyków i zanurzenia w irlandzką kulturę. I wiem, że ni w kij to nie pasuje to tego portalu, ale raz człowiek może się unieść. Dla mnie osobiście bowiem jest to doświadczenie niepowtarzalne.
Ps. żaden Guinness z pubu w Polsce, a tym bardziej z puszki/butelki – choć też dobry – nie oddaje smaku Guinnessa pitego w irlandzkim barze.